(No nie bij, Mal, nie miałem gdzie zacząć :P)
***
Nie miał pojęcia, co się stało. Ba, psiakrew, własnego imienia nie pamiętał. Łeb mu pękał, krew zalewała oczy, z trudem utrzymywał się na grzbiecie jakiegoś smoka. Czuł tylko ból. Ból promieniujący po całym jego ciele rozlewał się coraz mocniej, coraz szybciej...Kątem oka dostrzegł jakiś budynek w lesie. Co właściwie się wydarzyło? Przez głowę czerwonowłosego przemykały jedynie nikłe strzępy wizji, rozmywające się błyskawicznie w obliczu kolejnych fal jebnięcia ogonem smoka w jego biedny mózg. Jacyś mężczyźni w szarych kapturach. Walka. Jakieś lasy...Mgliste poczucie, że musi uciekać, schronić się, chwilowo nie może przecież kierować tym czterdziestometrowym bydlęciem. Ciekawe, czy to jego własny smok? Przecież nie pamięta tego i już sobie zapewne nie przypomni. Himmel wstrząsnął się i ryknął sobie z cicha. Jednak zamiast zrzucić właściciela z grzbietu, użył swojego skrzydła do złożenia rannego pod drzwiami. Syknął, zadowolony z uwolnienia się od ciężaru. Mężczyzna, niewiele myśląc, uniósł chwiejnie dłoń i spróbował zapukać. Nie wyszło, niestety. Pozostaje mu tylko leżeć i zdechnąć na progu tego budynku. Przeepicka śmierć, po prostu, nic tylko podziwiać jego głupotę...W co on się, do cholery, wplątał? Gdzie był? I dlaczego od stóp do głów ocieka krwią? W pewnym momencie wyczuł znajomą aurę. Nie miał pojęcia, czemu, ale akurat tego gościa rozpoznawał.
- Mal...Cholera jasna, niech mi ktoś...pomoże... - tak brzmiały ostatnie słowa nieznajomego, zanim zemdlał.